piątek, 8 kwietnia 2016

Nie lubię starać się za bardzo

...w dosłownie każdej dziedzinie swojego życia. Gdybym wzięła udział w jednym z programów kulinarnych wyrzuciliby mnie po dwudziestu minutach nagrywania za bałagan, który robię dookoła gdy gotuję. Ciasta, które piekę odbiegają dalece od tych ze zdjęć w przepisie, myśl o porannym makijażu przyprawia mnie o dreszcze, a misterne fryzury spędzają sen z powiek.
Dlaczego tak jest? Pewnie dlatego, że moja mama jest perfekcjonistką i pedantką. Gdyby mogła, pewnie z chęcią układałaby książki czy ubrania od linijki, zachowując porządek kolorystyczny. Odkąd pamiętam w pokoju musiał być porządek, każda zabawka miała swoje miejsce, a gdy firanka zerwała się przypadkiem z jednej "żabki" podczas bijatyki z bratem mama dostawała furii. Babcia z kolei zawsze powtarzała - życie jest za krótkie na sprzątanie, a jeśli naczynia poleżą przez noc w zlewie w oczekiwaniu na umycie, to nic im się nie stanie. W stu procentach mogę się z nią zgodzić.


Gdy miałam szesnaście lat fascynował mnie styl vintage. Chodziłam więc po sklepach z odzieżą używaną w poszukiwaniu plisowanych spódnic, starych skórzanych torebek czy bluzek z motywem kwiatowym. Uwielbiałam grochy, tiul, sznurowane botki na lekkim obcasie. Nigdy nie zapomnę jak raz wystroiłam się do szkoły w pudrową bluzkę z marszczonymi rękawami i czarną plisowaną spódnicę. Na domiar złego postanowiłam nakręcić sobie włosy i namalować (bardzo nieudolnie) kreskę na oku. Już wtedy czułam się nieswojo. Czułam się zrobiona za bardzo. Jakbym się przebrała, nie ubrała. Później przyszedł okres spódniczek mini i wysokich obcasów. Jestem wysoka, mierzę ok 175cm wzrostu, więc większość ciuchów jest na mnie za krótka. Wyobraźcie sobie taki widok - idzie dziewczyna, w 12 cm szpilkach po kostce brukowej, non stop poprawiając spódniczkę, która jak na złość ciągle się podnosiła. Jak sobie o tym teraz pomyślę mam ochotę cofnąć się w czasie i wręczyć młodszej mnie jeansy, t-shirt i trampki. 


Piszę to wszystko dlatego,  ponieważ na blogach, instagramie czy facebooku zalewają nas idealne zdjęcia, idealnych rodzin w ich idealnych domkach. Gdzie na podłogę w kuchni nigdy nie spadła kanapka z masłem (a jeśli spadła, to masłem do góry), kwiaty nigdy nie uschły a jaglanka to hit numer jeden na śniadanie. Wszystkie żony mają sześciopak na brzuchu i pośladki jak Kim Kardshian, dzieci na zdjęciach są zawsze uśmiechnięte, mężowie mają idealny trzydniowy zarost i wszędzie chodzą w garniturach lub przynajmniej w koszulach. W dobie mody na bycie idealnym dobrze jest się zatrzymać i uświadomić sobie, że nie ma nic złego w niestaraniu się. Wyjaśnijmy sobie jedno - pisząc o niestaraniu się nie mam na myśli zaniedbania higieny osobistej, ogromnego bałaganu w mieszkaniu czy braku ambicji. Chodzi o zdrowy rozsądek.
W końcu wszystkie te zdjęcia to tylko ułamek czyjegoś życia. Jedna sekunda, bardzo często wystylizowana do granic możliwości. Nie ma więc czego zazdrościć, życie w zgodzie z samym sobą jest ważniejsze od próby imponowania innym.
Nie lubię starać się za bardzo. Lubię chodzić w płaskich butach na imprezy, nosić jeansy i koszulki z krótkim rękawem z działu męskiego. I chwała mi za to!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny na moim blogu :-)